Rozbrykana kocia trójca ma się świetnie.
Perszinguje w losowo wybranych kierunkach z prędkością błyskawicy, skacze niemal pod sam sufit, wspina się na wcale niski drapak jak stadko małych małpek i poluje na wszystko co się rusza :)
Popołudniami zaś i wieczorem układa się w zlepek trzech kocich naleśników i zasypia rozkosznie mrucząc.
W związku z tym, iż kociaki zaliczyły już dwie wizyty u p. Doktor (zostały dwukrotnie odrobaczone) i na obu wizytach diagnoza płciowa była taka sama, myślę, że można powoli zacząć przedstawiać Państwu nasze kociaste. Wszystkie to dziewczynki :)
Czarny otrzymał imię "Gama", Nosek "Gafa" a Pirat "Gala".
Dzisiaj opowiem trochę o Gamusi.
Największa luzara spośród sióstr. Pierwsza pozwoliła się pogłaskać, wziąć na ręce, pierwsza zaczęła się bawić, aż wreszcie po wypuszczeniu kotków z kojca pierwsza wskoczyła na nasze łóżko i ulokowała się na nim do spania :) Pierwsza zaczęła mruczeć kiedy ją głaskaliśmy do snu :)
Bardzo lubi głaski i mizianie pod bródką. Kiedy jest wyspana i wypoczęta cały świat jest dla niej jedną wielką zabawą. Uwielbia polowanie na kocią wędkę, w tym sporcie jest niezrównana :)
Wklejamy parę zdjęć ślicznej Gamusi. (można kliknąć na fotki - otworzą się wtedy nieco większe)
Prosimy oglądać i się zachwycać :)
wtorek, 28 września 2010
środa, 22 września 2010
Na dobranoc...
... bardzo chciałabym pokazać Wam, jakie są cudne, kiedy się bawią, kiedy uprawiają kocie zapasy w stylu wolnym... tylko jak zrobić zdjęcie czemuś, co porusza się z prędkością światła??
Na dobranoc wklejamy zatem kilka ujęć śpiących kociaków :)
Na dobranoc wklejamy zatem kilka ujęć śpiących kociaków :)
Czarny "odpłynął" na kolanach mojej mamy. Naturalnie kołami do góry :) |
poniedziałek, 20 września 2010
Jest dobrze
W kwestii oswajania kociastych. Jest naprawdę dobrze.
W sobotę popołudniu sprawy kuwetkowe mieliśmy już wyjaśnione :) Zaledwie po jednym dniu pobytu u nas wszystkie grzeczniutko już chodziły do żwirku. Kopią teraz zawzięcie i bardzo dokładnie i szczelnie zakopują wszystko to, co w kuwecie wyląduje :)
W sobotę zrobilismy im większy "kojec". Nie mam niestety klatki porządnej, więc pocięliśmy i złączyliśmy dwa wielkie pudła. Zaczęliśmy je zachęcać do zabawy kocią wędką. Serce rosło, kiedy widzieliśmy jak wystraszone, wbite dotąd w kąt pudełka, skulone ciasno jeden na drugim kocięta szeroko otworzyły oczy i z wyraźnym zaciekawieniem zaczęły podchodzić do zabawki. Pierwszy zaczął bawić się Czarny. Po chwili dołączył do niego Nosek. Zaczęły się dzikie skoki i susy. Nie ważne czy lądowały w misce z jedzeniem, w mleku czy też na innym kociaku. Fikołki, wywrotki... jak w amoku - byle złapać zabawkę. Tylko Pirat siedział wciąż w kącie i nie dawał się wciągnąć w zabawę. Kolejnego dnia jednak i on uległ magii kociej wędki i też poddał się instynktowi polowania na ruszający się obiekt :)
Przez cały tydzień siedziały jeszcze w pudełku. Braliśmy je na ręce coraz częściej, a one coraz mniej się bały i coraz rzadziej witały nas sykiem i prychaniem. Strach powoli ustępował, więc pojawiła się chęć na zabawy. Kocie zapasy w pudle były tak intensywne, że baliśmy się czy kartonowe pudło wytrzyma taką presję. Uwielbiane przez całą trójkę zabawy z wędką odbywały się czasem w pudełku a czasem na moim łóżku.
W końcu w sobotę - czyli po tygodniu pobytu kociąt u nas - wypuściliśmy je samopas na pokój...
To, co potrafią wyprawiać 3 małe koty nie da się opisać żadnymi słowami.
Dzikie galopady przez cały pokój, biegi w te i nazad, bez ładu, składu, celu. Byle biegać i skakać, jak najszybciej, gdzie się tylko da. Nie wiadomo który jest tym, co goni a który tym co ucieka...
Tydzień opieki, oswajania, zabawiania został nam wynagrodzony w sobotę wieczorem. Zasypialiśmy przy najpiękniejszej kołysance kociego mruczanda... :) Kociaki powłaziły nam do łóżka, poukładały się, gdzie któremu było wygodnie i po paru zaledwie głaskach zaczęły przepięknie i niezwykle głośno mruczeć.
No i tak sobie hasają z przerwami na kocie drzemki. Nie chowają się po kątach, nie boją się już tak bardzo. Tylko Piracik jest jeszcze trochę wycofany i syknie, kiedy sie go chce dotknąć. Ale potem nieruchomieje i pozwala się głaskać a czasem nawet też załącza traktorek... :)
W ciągu tygodnia zrobiły ogromne postępy. Z zahukanych, ciężko wystraszonych kociąt zrobiły się pełne animuszu małe tygrysy :) Aż się boję co to będzie dalej... :D
Parę zdjęć:
To jeszcze w pierwszym mniejszym pudle, pierwszego lub drugiego dnia:
A tu już po kilku dniach:
W sobotę popołudniu sprawy kuwetkowe mieliśmy już wyjaśnione :) Zaledwie po jednym dniu pobytu u nas wszystkie grzeczniutko już chodziły do żwirku. Kopią teraz zawzięcie i bardzo dokładnie i szczelnie zakopują wszystko to, co w kuwecie wyląduje :)
W sobotę zrobilismy im większy "kojec". Nie mam niestety klatki porządnej, więc pocięliśmy i złączyliśmy dwa wielkie pudła. Zaczęliśmy je zachęcać do zabawy kocią wędką. Serce rosło, kiedy widzieliśmy jak wystraszone, wbite dotąd w kąt pudełka, skulone ciasno jeden na drugim kocięta szeroko otworzyły oczy i z wyraźnym zaciekawieniem zaczęły podchodzić do zabawki. Pierwszy zaczął bawić się Czarny. Po chwili dołączył do niego Nosek. Zaczęły się dzikie skoki i susy. Nie ważne czy lądowały w misce z jedzeniem, w mleku czy też na innym kociaku. Fikołki, wywrotki... jak w amoku - byle złapać zabawkę. Tylko Pirat siedział wciąż w kącie i nie dawał się wciągnąć w zabawę. Kolejnego dnia jednak i on uległ magii kociej wędki i też poddał się instynktowi polowania na ruszający się obiekt :)
Przez cały tydzień siedziały jeszcze w pudełku. Braliśmy je na ręce coraz częściej, a one coraz mniej się bały i coraz rzadziej witały nas sykiem i prychaniem. Strach powoli ustępował, więc pojawiła się chęć na zabawy. Kocie zapasy w pudle były tak intensywne, że baliśmy się czy kartonowe pudło wytrzyma taką presję. Uwielbiane przez całą trójkę zabawy z wędką odbywały się czasem w pudełku a czasem na moim łóżku.
W końcu w sobotę - czyli po tygodniu pobytu kociąt u nas - wypuściliśmy je samopas na pokój...
To, co potrafią wyprawiać 3 małe koty nie da się opisać żadnymi słowami.
Dzikie galopady przez cały pokój, biegi w te i nazad, bez ładu, składu, celu. Byle biegać i skakać, jak najszybciej, gdzie się tylko da. Nie wiadomo który jest tym, co goni a który tym co ucieka...
Tydzień opieki, oswajania, zabawiania został nam wynagrodzony w sobotę wieczorem. Zasypialiśmy przy najpiękniejszej kołysance kociego mruczanda... :) Kociaki powłaziły nam do łóżka, poukładały się, gdzie któremu było wygodnie i po paru zaledwie głaskach zaczęły przepięknie i niezwykle głośno mruczeć.
No i tak sobie hasają z przerwami na kocie drzemki. Nie chowają się po kątach, nie boją się już tak bardzo. Tylko Piracik jest jeszcze trochę wycofany i syknie, kiedy sie go chce dotknąć. Ale potem nieruchomieje i pozwala się głaskać a czasem nawet też załącza traktorek... :)
W ciągu tygodnia zrobiły ogromne postępy. Z zahukanych, ciężko wystraszonych kociąt zrobiły się pełne animuszu małe tygrysy :) Aż się boję co to będzie dalej... :D
Parę zdjęć:
To jeszcze w pierwszym mniejszym pudle, pierwszego lub drugiego dnia:
A tu już po kilku dniach:
Pirat i Nosek |
Pirat z misiami |
Nosek |
Czarny z kołami do góry. Na tylniej łapie Czarnego śpi Nosek. |
Czarny zwiedza dom - na drapaku z rezydentką kotką Helenką |
wtorek, 14 września 2010
Tercet egzotyczny
No to jedziemy...
Od piątku wieczora w naszym domu znacznie zwiększyła się liczba ogonów. Z jednego do czterech.
Przyszły na świat w stodole obcych ludzi, na dodatek ludzi im nieprzychylnych.
Miały więc zostać "zutylizowane" ... w wieku 4 tygodni... biegające, bawiące się, skaczące, radosne, cieszące się beztroską kociego dzieciństwa... Ich ogromne szczęście, że dowiedziałam się o nich ja a pewnien człowiek z duszą zabrał je od tych, którym duszy brak. Przyjechałam do nich, zobaczyłam, pomedytowałam trochę "co teraz" i zabrałam do siebie. Wydawało mi się, że nie mam warunków, żeby zabrać trzy maleńkie i totalnie dzikie kociaki, że nie mam ich gdzie trzymać, że to za duże wyzwanie itd. G... prawda. Jak się nie chce pomóc, to się wymówka zawsze znajdzie, a jak się szczerze pragnie pomóc to zawsze się znajdzie sposób, aby to uczynić.
No i siedzą u mnie od piątku wieczora.
Najpierw w niewielkim kartonowym pudle. Ale więcej miejsca im nie było potrzebne. I tak siedziały prawie cały czas w kącie, jeden na drugim, patrzyły tylko ogromnymi, wystraszonymi oczami i syczały. Nie miały ochoty ani biegać ani się bawić. Dostały małą zaimprowizowaną kuwetę przykrytą siankiem (do tej pory nie znały żwirku tylko właśnie siano), miseczkę i starą koszulkę (bo podejrzewałam, że nie od razu zaskoczą, do czego służy kuweta). I powoli, ignorując ostrzegawcze syki i własny strach przez małymi ząbkami i pazurkami zatopionymi w dłoni, próbowaliśmy im pokazać, że człowiek to nie zawsze jest najgorsze zło tego świata. Głaskaliśmy, potem braliśmy na ręce i znów głaskaliśmy, gadaliśmy do nich. Nadal to robimy. Efekty są zaskakujące!
To ich pierwsze zdjęcia - z piątku wieczora i soboty
Już jest ogromna zmiana w ich zachowaniu. Ale o tym następnym razem.
Od piątku wieczora w naszym domu znacznie zwiększyła się liczba ogonów. Z jednego do czterech.
Przyszły na świat w stodole obcych ludzi, na dodatek ludzi im nieprzychylnych.
Miały więc zostać "zutylizowane" ... w wieku 4 tygodni... biegające, bawiące się, skaczące, radosne, cieszące się beztroską kociego dzieciństwa... Ich ogromne szczęście, że dowiedziałam się o nich ja a pewnien człowiek z duszą zabrał je od tych, którym duszy brak. Przyjechałam do nich, zobaczyłam, pomedytowałam trochę "co teraz" i zabrałam do siebie. Wydawało mi się, że nie mam warunków, żeby zabrać trzy maleńkie i totalnie dzikie kociaki, że nie mam ich gdzie trzymać, że to za duże wyzwanie itd. G... prawda. Jak się nie chce pomóc, to się wymówka zawsze znajdzie, a jak się szczerze pragnie pomóc to zawsze się znajdzie sposób, aby to uczynić.
No i siedzą u mnie od piątku wieczora.
Najpierw w niewielkim kartonowym pudle. Ale więcej miejsca im nie było potrzebne. I tak siedziały prawie cały czas w kącie, jeden na drugim, patrzyły tylko ogromnymi, wystraszonymi oczami i syczały. Nie miały ochoty ani biegać ani się bawić. Dostały małą zaimprowizowaną kuwetę przykrytą siankiem (do tej pory nie znały żwirku tylko właśnie siano), miseczkę i starą koszulkę (bo podejrzewałam, że nie od razu zaskoczą, do czego służy kuweta). I powoli, ignorując ostrzegawcze syki i własny strach przez małymi ząbkami i pazurkami zatopionymi w dłoni, próbowaliśmy im pokazać, że człowiek to nie zawsze jest najgorsze zło tego świata. Głaskaliśmy, potem braliśmy na ręce i znów głaskaliśmy, gadaliśmy do nich. Nadal to robimy. Efekty są zaskakujące!
To ich pierwsze zdjęcia - z piątku wieczora i soboty
Już jest ogromna zmiana w ich zachowaniu. Ale o tym następnym razem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)