wtorek, 14 września 2010

Tercet egzotyczny

No to jedziemy...

Od piątku wieczora w naszym domu znacznie zwiększyła się liczba ogonów. Z jednego do czterech.

Przyszły na świat w stodole obcych ludzi, na dodatek ludzi im nieprzychylnych.
Miały więc zostać "zutylizowane" ... w wieku 4 tygodni... biegające, bawiące się, skaczące, radosne, cieszące się beztroską kociego dzieciństwa... Ich ogromne szczęście, że dowiedziałam się o nich ja a pewnien człowiek z duszą zabrał je od tych, którym duszy brak. Przyjechałam do nich, zobaczyłam, pomedytowałam trochę "co teraz" i zabrałam do siebie. Wydawało mi się, że nie mam warunków, żeby zabrać trzy maleńkie i totalnie dzikie kociaki, że nie mam ich gdzie trzymać, że to za duże wyzwanie itd. G... prawda. Jak się nie chce pomóc, to się wymówka zawsze znajdzie, a jak się szczerze pragnie pomóc to zawsze się znajdzie sposób, aby to uczynić.

No i siedzą u mnie od piątku wieczora.
Najpierw w niewielkim kartonowym pudle. Ale więcej miejsca im nie było potrzebne. I tak siedziały prawie cały czas w kącie, jeden na drugim, patrzyły tylko ogromnymi, wystraszonymi oczami i syczały. Nie miały ochoty ani biegać ani się bawić. Dostały małą zaimprowizowaną kuwetę przykrytą siankiem (do tej pory nie znały żwirku tylko właśnie siano), miseczkę i starą koszulkę (bo podejrzewałam, że nie od razu zaskoczą, do czego służy kuweta). I powoli, ignorując ostrzegawcze syki i własny strach  przez małymi ząbkami i pazurkami zatopionymi w dłoni, próbowaliśmy im pokazać, że człowiek to nie zawsze jest najgorsze zło tego świata. Głaskaliśmy, potem braliśmy na ręce i znów głaskaliśmy, gadaliśmy do nich. Nadal to robimy. Efekty są zaskakujące!

To ich pierwsze zdjęcia -  z piątku wieczora i soboty

Już jest ogromna zmiana w ich zachowaniu. Ale o tym następnym razem.

Brak komentarzy: